Stowarzyszenie Astronomia Nova
polski polski polski polski polski
トップページ お知らせ 協会規約 実行委員会メンバー 入会方法 連絡先 後援者 出版物 リンク

Jak mętny jest Wszechświat?

(Artykuł Bogdana Wszołka dedykowany Konradowi Rudnickiemu na 90-te urodziny)

Ileż błędnych poglądów o Wszechświecie przetrawiła ludzkość zanim wnikliwa analiza obserwacji zjawisk na niebie, dokonana m.in. przez Johannesa Keplera, otwarła wrota ku globalnemu cywilizacyjnemu oświeceniu. Obserwacje blasku ciał niebieskich doprowadziły w końcu XVII wieku do bardzo ważnego rozstrzygnięcia na temat prędkości rozchodzenia się światła. Okazało się, wbrew wyobrażeniom wielu filozofów, że światło rozchodzi się ze skończoną prędkością. W konsekwencji oznacza to, że mamy wgląd w historię Wszechświata. Możemy badać jego ewolucję. Światło przychodzące do nas dzisiaj, zostało wypromieniowane przez ciała niebieskie w dalekiej przeszłości, liczonej w tysiącach, milionach i miliardach lat. Współcześni astronomowie, analizując światło ciał niebieskich, mają wgląd nie tylko w fizykę jego źródeł, ale także w niektóre tajniki środowiska międzygwiazdowego i międzygalaktycznego. Dochodzące światło zawiera bowiem ślady wszelkich jego wcześniejszych oddziaływań ze środowiskiem materialnym.

Wiedza astronoma bierze się z bezpośredniego obcowania ze światłem. On zawodowo pochyla się nad jego tajemnicą, z nim pracuje i stara się go czytać, bo, parafrazując Goethego, „każdy promyk dzwoni echami źródeł, z których się wyłonił” (w Fauście: „Każdy wyraz dzwoni echami źródeł, z których się wyłonił”). Dlatego astronom, jakby z urzędu, jest powołany do prostowania ścieżek myślenia i do rozświetlania niejasności dotyczących Wszechświata. Jednak, tak jak fotony światła giną w środowiskach mętnych, tak szlachetne idee często giną w nawale nieodpowiedzialnych działań na polu nauki.

Jednego razu odwiedziwszy Konrada w jego gabinecie, otrzymałem pięknie wydaną broszurkę o etyce w nauce. Miał ich jeszcze kilka na biurku. Od razu mną tąpnęło i jakby zatrząsł się grunt pod moimi nogami; bo skoro trzeba o tej etyce pisać, to znaczy, że są z nią problemy! Wyobrażałem sobie wcześniej naiwnie, że wszyscy uczeni są pokroju mego Mistrza i podchodzą z gruntu najuczciwiej jak potrafią do tego, co w nauce i w życiu robią. I choć, poza tym podarunkiem, nigdy z Konradem nie podejmowaliśmy tematu etyki w nauce, nigdy też nie słyszałem, aby o czyichś działaniach naukowych wyrażał się negatywnie, to jednak na całej naszej wspólnej drodze ku lepszemu rozumieniu przyrody trzeba nam było działać poniekąd pod prąd rwącego strumienia modnych, obficie lukrowanych, „niepodważalnych” idei. Głównie idei dotyczących Wszechświata, a w szczególności idei Wszechświata wybuchającego. Co ciekawe, Konrad niczego nie sugerował otwarcie, ale bardzo subtelnie odsłaniał sekrety swoich przemyśleń. Powierzchownie był bardzo zasadniczy i tolerancyjny zarazem; w nauce nie mniej niż w religii. Zawsze szanował stanowiska odmienne od własnego, nawet skrajnie odmienne. Szanował, nie znaczy popierał! Jednak w rozmowach zawsze szło odczytać ten błysk w oku, gdy wypowiedziało się głośno zdanie, choćby niezdarnie, którego on by wprawdzie nie wypowiedział, jednak wewnętrznie się ku niemu skłaniał. W sprawach najgłębszych odsłona poglądów Konrada odbywała się bez słów. Najmilej wspominam właśnie takie pauzy w rozmowach, w których Konrad mowę całym sobą przedkładał nad użycie aparatu mowy. To zawsze były bogate w treści przekazy.

Z Konradem nie można było mówić o banałach. Albo się rozmawiało o nauce, roboczo lub towarzysko, albo o podstawach religii. Sam jego język, sam sposób ekspresji, był zawsze dostojny, jakby na miarę poruszanych tematów. Emanowała z niego zawsze uczciwość i otwartość na prawdę, choćby najbardziej niewygodną. Zaskarbić sobie przyjaźń Konrada, to była rzecz nie łatwa, sądząc po ilości jego autentycznych przyjaciół. Czasem się zastanawiam, czym ja go ująłem za serce. Przyjmijmy, że wynika to z naszych urodzinowych horoskopów. Konrad spod Raka, ja spod Koziorożca. Te zwrotne znaki podobno jakoś szczególnie mają się ku sobie. Ciekawe czy dzisiaj mój mistrz niedościgniony, obchodzący swoje 90-te urodziny już na niebiańskim uroczysku, zdoła jeszcze ucieszyć się ze skromnego prezentu urodzinowego, jaki mu daruję poniżej.

***

Przezroczystość Wszechświata jest dzisiaj bodajże najważniejszym problemem w całym przyrodoznawstwie. Rozwiązanie tego problemu może doprowadzić do podobnego skoku w cywilizacyjnym oświeceniu, jaki dokonał się w przeszłości za sprawą Keplera i jemu podobnych. Współczesne techniki obserwacyjne są wystarczająco precyzyjne, by zagadnienie przezroczystości ośrodka dzielącego ciała niebieskie od obserwatora podejmować już nie tylko jakościowo, ale przede wszystkim, ilościowo. Samo pojęcie światła jest dziś rozumiane szerzej. Wiemy, że ludzkie zmysły są wrażliwe tylko na wybrane wąskie pasmo jego częstotliwości. Techniki obserwacyjne dzisiejszej astronomii obejmują cały zakres światła (promieniowania elektromagnetycznego), od najbardziej energetycznego promieniowania gamma do najsłabszego energetycznie promieniowania radiowego. A wszystko we Wszechświecie świeci. Wszechświat nie ukrywa przed nikim swoich tajemnic. Problem stoi po stronie człowieka. Czy ten jest go ciekaw? Czy chce mu się przyglądać? Ile swego potencjału poznawczego jest gotów zainwestować w badanie przyrody? A może woli on ścieżki na skróty? Może ma skłonność raczej dyktować światu, jaki ma być, niż dociekać, jakim jest?

Prześledźmy jakościowo drogę światła od jego źródła, np. gwiazdy w jakiejś odległej galaktyce, do obserwatora. Fotony tego światła rodzą się w materii gwiazdy, a ich spektrum energetyczne jest funkcją temperatury tej materii. Raz zrodzone rozpierzchają się na wszystkie strony. Jedne giną już w najbliższym sąsiedztwie źródła, np. zostaną pochłonięte przez znajdujące się tam atomy czy cząsteczki. Te, które zdołają opuścić gwiazdę, „zmęczą” się trochę pokonując siły grawitacji, najpierw gwiazdy, potem galaktyki. To wczesne zmęczenie sprawi, że do obserwatora dotrą kiedyś, jako mniej energetyczne niż były na starcie. Astronom powie w swoim żargonie, że widmo światła zostało grawitacyjnie przesunięte ku czerwieni. Grawitacja osłabia nieco energie fotonów, ale nie zmniejsza ich ilości. Wszystkie mają równe szanse dotrzeć kiedyś do naszego obserwatora. Jednak uda się to tylko części z nich. Jedne zginą zaabsorbowane przez atomy i cząsteczki napotkane po drodze. Inne w oddziaływaniu z drobinami materii, (m.in. z. elektronami, jądrami atomowymi, cząsteczkami, ziarnami pyłu) zostaną rozproszone na boki i zgubią pierwotny kierunek. Taki proces astronomowie nazywają ekstynkcją, albo osłabieniem blasku gwiazdy, spowodowanym ograniczoną przezroczystością ośrodka. Procesy absorpcji i rozpraszania fotonów mogą działać wybiórczo. Jedne częstości (fotony) łatwiej się im poddają, inne zaś trudniej. W rezultacie całego ciągu najrozmaitszych oddziaływań światła z materią rozproszoną w środowisku kosmicznym, widmo promieniowania docierającego do obserwatora jest znacznie bogatsze w informacje niż było na starcie po opuszczeniu źródła. Astronom, mając do wglądu ilość i rozkład widmowy docierającego promieniowania, chce z niego wydobyć możliwie najwięcej informacji o tym wszystkim, z czym borykało się ono po drodze. To trudne zadanie jest współcześnie wykonalne. Dla przykładu, z pomiaru rejestrowanych linii widmowych daje się wydobyć informacje o rodzaju i ilości atomów i cząsteczek napotykanych przez promieniowanie elektromagnetyczne po drodze od źródła do obserwatora. Zaś analiza polaryzacji promieniowania radiowego, pozwala wnioskować o gęstości elektronów w przestrzeni międzygwiazdowej i międzygalaktycznej.

Konrad Rudnicki, mocno zainspirowany problemem przezroczystości Wszechświata przez swego mistrza Fritza Zwicky’ego, z całą plejadą swoich studentów i współpracowników na przestrzeni kilkudziesięciu lat, poszukiwał skutecznych metod ilościowej oceny ekstynkcji międzygalaktycznej. Był właściwie najważniejszym światowym specjalistą w tym temacie i, jak chyba nikt inny, doceniał powagę problemu ekstynkcji światła w kontekście astrofizycznym, kosmologicznym i filozoficznym.

Trzeba sobie dobrze zdawać sprawę z tego, że informacje o Wszechświecie, jakie jest w stanie uzyskać astronom, są zwykle tylko wyrywkowe i na ogół niejednoznaczne. Weźmy choćby, oczywisty, acz najczęściej nieuświadomiony, obserwacyjny efekt selekcji. Wrażliwość detektorów jest z natury rzeczy ograniczona. Z drugiej strony we Wszechświecie wszystko świeci, zatem istnieje poświata, tło promieniowania o jasności zależnej od energii jego fotonów. Daje się zatem obserwować tylko te obiekty, których jasność przekracza jasność tła przynajmniej o tyle, ile wynosi dolny próg detekcji przyrządów/metod obserwacyjnych. W pogodny dzień nie widzimy gwiazd widocznych nocą, bo jasność dziennego nieba (tła) jest tak duża, że oko ludzkie nie rejestruje różnicy jasności pomiędzy jasnością nieba z dodaną jasnością gwiazdy, a jasnością samego nieba. Ale i nocą, jeśli popatrzymy na niebo z miasta, gdzie światło licznych lamp zwiększa poświatę atmosfery, zobaczymy tylko najjaśniejsze gwiazdy. Gdy wyjedziemy za miasto, gdzie poświata atmosferyczna zblednie, zobaczymy znacznie więcej gwiazd. Z odległych od cywilizacji szczytów górskich zobaczymy ich jeszcze więcej, a z kosmosu najwięcej. Gdyby zmieniać nie poziom jasności tła, a wrażliwość przyrządu obserwacyjnego, też uzyskamy podobny efekt. Gołe oko dostrzega z danego miejsca mniejszą ilość gwiazd na stopień kwadratowy niż oko uzbrojone w lornetkę. Przez duży teleskop, dostrzeże ich jeszcze więcej. Jeśli zamiast oka umieścić w ognisku teleskopu kliszę, ilość gwiazd na zdjęciu znów wzrośnie, bo klisza jest wrażliwsza od oka, wobec możliwości stosowania długich czasów naświetlania. Konkludując, przy ustalonym poziomie jasności tła i przy ustalonej czułości detektora, zawsze istnieją obiekty wymykające się obserwacji. Zaglądając w odległe obszary Wszechświata, choćbyśmy to czynili spoza ziemskiej atmosfery i użyli największych teleskopów wyposażonych w najczulsze detektory, zobaczymy tylko najjaśniejsze obiekty i pozostaniemy w pełnej nieświadomości istnienia tam obiektów świecących zbyt słabo, byśmy mogli je dostrzec. Zawsze istnieje jakiś horyzont, poza który nie mamy wglądu na danym poziomie rozwoju technik obserwacyjnych. Zaś w pobliżu tego horyzontu postrzegamy tylko najjaśniejsze obiekty. Dzieje się tak, nawet przy założeniu idealnej przezroczystości Wszechświata. Mętność przestrzeni i efekty selekcji, jedno i drugie niechciane a nieuniknione, uniemożliwiają wgląd w całość Wszechświata.

Za ekstynkcję promieniowania elektromagnetycznego odpowiadają głównie drobiny pyłu, zalegające przestrzeń międzygwiazdową i międzygalaktyczną. Udział w ekstynkcji samych atomów i cząsteczek w fazie gazowej jest zdecydowanie mniejszościowy. Ziarna pyłu składają się z ogromnej ilości atomów i cząsteczek, zespolonych w skomplikowany konglomerat obdarzony dużym dodatnim ładunkiem elektrycznym. Zimny pył kosmiczny jest podstawowym i najbardziej pospolitym bytem w przyrodzie. Narzucające się swoim ogromnym blaskiem gorące obiekty, np. gwiazdy, zajmują tylko znikomy ułamek całej objętości Wszechświata. Tak, jak wiedzy przyrodniczej nie zdobywa się poprzez oglądanie dzienników telewizyjnych, ale poprzez wnikliwe studium bardzo hermetycznych prac naukowych, tak też badania naukowe tego tylko, co się pospolicie narzuca, nie daje wglądu we właściwą naturę Wszechświata. Zimny pył świeci bardzo słabo i w niewidzialnej części widma (w zakresie mikrofalowym i podczerwonym). Techniki obserwacji w tych, dostępnych głównie spoza atmosfery, obszarach widmowych rozwinęły się stosunkowo niedawno i chyba tylko to jest sensownym usprawiedliwieniem zapóźnień przyrodoznawczych w odniesieniu do pyłu kosmicznego.

Chociaż formalnie pyłem kosmicznym można nazwać wszelkie ciała stałe w przyrodzie, poczynając od mikroskopijnych ziarenek o rozmiarach submikronowych a na ciałach planetarnych kończąc, to jednak pospolite wyobrażenie ziarna pyłu kojarzy się z czymś bardzo małym, co ogląda się pod mikroskopem. Choć ilość maleńkich ziarenek pyłu jest w przyrodzie największa, to nie może to zwieść badacza. Większe ziarna, choć mniej liczne, mogą skupiać w sobie znacznie większą masę. Niepoliczalna ilość ziaren piasku na powierzchni Ziemi bardzo niewiele znaczy pod względem masy wobec zgromadzonych na niej stosunkowo nielicznych, ale masywnych, kamieni i ogromnych brył skalnych. Funkcjonuje w astronomii pojęcie funkcji świecenia galaktyk. Jakże byłoby dobrze posiadać podobną funkcję masy ziaren pyłu! Żeby wiedzieć, jaki procent masy Wszechświata zawarty jest w mikroskopijnych ziarnach, a jaki w milimetrowych, centymetrowych, metrowych itd. Problem ilości masy, nie tyle jako budulca, ale przede wszystkim jako źródła grawitacji, należy do kluczowych dla zrozumienia Wszechświata. A warto też nadmienić, że określona masa materii, np. jednego kilograma, powoduje tym większą ekstynkcję im bardziej ją rozdrobnić. Jeśli pomierzymy ekstynkcję, to nie wiemy czy wywołała ją ogromna masa skupiona w dużych i masywnych ziarnach, czy znacznie mniejsza masa, ale bardzo rozdrobniona. Taką samą, bowiem, ekstynkcję może wywołać mała ilość bardzo rozdrobnionej materii, co wielka ilość materii, ale mniej rozdrobnionej!

O ile mikroskopijne ziarna oddziałują ze światłem widzialnym selektywnie, tj. powodują jego poczerwienienie, wobec efektywniejszego rozpraszania światła niebieskiego niż czerwonego, o tyle ekstynkcja na dużych ziarnach ma charakter niezależny od długości fali. Mówi się, że duże ziarna odpowiedzialne są za ekstynkcję szarą, a małe za selektywną lub barwną. Astronomowie wypracowali dość precyzyjne techniki określania wartości ekstynkcji selektywnej w środowisku lokalnym, ograniczonym do naszej Galaktyki. Przebarwienie obiektów daje się stosunkowo łatwo zauważyć i pomierzyć. Wartość szarej ekstynkcji pozostaje nieznana, bo brakuje skutecznych i jednoznacznych metod jej wyznaczania. W konsekwencji, nie wiemy np. jakie są odległości najdalszych obserwowanych obiektów. Mogą być np. dwa albo cztery albo więcej razy mniejsze, niż się pospolicie uważa.

Odległości obiektów astronomicznych (r) wyznacza się za pomocą wzoru na tzw. moduł odległości:

m – M = 5 log r – 5 + A ,

gdzie m i M oznaczają odpowiednio obserwowany i absolutny blask gwiazdy, natomiast A jest ekstynkcją. Ze wzoru wynika, że: ro/r = 100.2 A , gdzie ro oznacza odległość przy zaniedbaniu ekstynkcji. Załóżmy dla przykładu, że ekstynkcja na odcinku obserwator obiekt wynosi 1 magnitudo. Wtedy ro/r = 1.58, czyli zaniedbanie ekstynkcji w ilości 1 mag spowoduje błąd (zawyżenie) odległości równy 58%. Podobnie, zaniedbanie ekstynkcji w ilości 5 mag, prowadzi do błędu określenia odległości aż 1000%!

Jakie zawirowania w poglądach naukowych może wywołać lekceważenie ekstynkcji niech posłuży tu modny dziś temat supernowych (SN) typu Ia. W świetle obserwacji obiekty te na dużych odległościach (z ok. 1) są o 15-25 % słabsze niż wynikałoby to z przewidywań opartych na analizach bliskich SNIa (z < 0.1). Zjawisko można wyjaśnić przyjmując istnienie szarej ekstynkcji zaledwie w ilości 0.2 - 0.3 mag na dystansie ponad 6 mld lat świetlnych. Jednak postanowiono, że wynik zostanie oficjalnie zinterpretowany zgoła inaczej. Forsuje się w sposób skrajnie nieodpowiedzialny ideę o przyspieszaniu ekspansji Wszechświata i o rzekomym występowaniu we Wszechświecie tzw. ciemnej energii. Pospieszono się, równie nieodpowiedzialnie (zresztą nie po raz pierwszy w problematyce dotyczącej ewolucji Wszechświata), z nagrodą Nobla.

Zagadnienie przezroczystości przestrzeni międzygwiazdowej i międzygalaktycznej jest w nauce współczesnej mocno zaniedbane i jakby programowo przemilczane. Skądinąd, bez jego gruntownego zbadania nie może być mowy o postępie prawdziwej wiedzy o Wszechświecie. Taka sytuacja sprzyja tylko szerzeniu się unaukowionych zabobonów i efektywnemu szkodzeniu prawdziwej nauce.

Liczne próby znajdowania skutecznych metod wyznaczania szarej ekstynkcji międzygalaktycznej można odnaleźć w pracach naukowych Konrada i jego współpracowników. Tu nie miejsce, by je przywoływać. Warto sobie jednak uzmysłowić, że przed ilościowym rozstrzygnięciem problemu szarej ekstynkcji, co pewnie jeszcze szybko nie nastąpi, dywagacje na temat budowy i ewolucji Wszechświata nie wyjdą z powijaków, a większość z nich będzie raczej przypominać rodzaj „harlekinów” o tematyce przyrodniczej niż opracowania naukowe sensu stricte.

***

Ostatnie lata życia Konrada Rudnickiego nie były szczególnie przyjazne uczonym jego pokroju. Szybko postępujące przemiany społeczne, prowadzone w stylu: „nie wiem czego chcę, ale wiem jak to zrobić – zniszczyć wszystko!”, doprowadziły do istotnego obniżenia poziomu nauki. Rzucono uczonym ochłapy w postaci grantów, odciągnięto ich od pracy naukowej i zaprzęgnięto do pracy administracyjnej i biznesowej, wciągnięto ich w jakiś dziki bieg donikąd, w którym wygrywają nie ci, którzy więcej zrobią, ale ci, którzy więcej milionów przepuszczą przez swoje ręce. Tej rzeczywistości Konrad doświadczył w niewielkim stopniu, bo w porę ustąpił. Jego uczniom pozostaje jednak działać dalej z nadzieją, że doczekają czasów, kiedy nie będzie trzeba pisać broszurek o etyce w nauce, bo ta będzie z nią organicznie, jak kiedyś, zjednoczona. Czasów przyjaznych również naukowym dociekaniom rzeczy trudnych, takich jak przezroczystość Wszechświata.

W roku 1998 Konrad otrzymał grant rektorski na realizację badań naukowych z zakresu poszukiwań ekstyngującej materii międzygalaktycznej, które zostały wcześniej zapoczątkowane w zespole polsko-izraelskim. Może dwa lata wcześniej, podczas wnikliwej analizy emisji pyłu w dalekiej podczerwieni, czynionej na danych z teleskopów kosmicznych IRAS i COBE, znalazłem w gromadzie Virgo obszar wzmożonej emisji, w kształcie obręczy wokół galaktyki M87. Konrad poprosił współpracowników z Uniwersytetu w Tel Awiwie o sprawdzenie, czy na mapach radiowych nie widać podobnej otoczki wodoru neutralnego, który zazwyczaj występuje wspólnie z pyłem. Izraelscy astronomowie szybko donieśli, że widzą wodór, tam gdzie my widzimy pył. Było pewne, że wokół M87 – dominującej galaktyki w Gromadzie Virgo, rozpościera się wodorowo-pyłowy obłok w kształcie pierścienia, ze środkiem pokrywającym się z samą M87. Trzeba było rozstrzygnąć czy mamy do czynienia z obłokiem międzygalaktycznym, jakoś spokrewnionym z M87, czy może bliski międzygwiazdowy obłok, znajdujący się w naszej Galaktyce, akurat ma kształt pierścienia i jest przypadkowo tak umiejscowiony, że odległa M87 rzutuje się dokładnie na jego centrum. Zdawało się oczywiste, że odkryliśmy obłok międzygalaktyczny, jednak pewności nie było i należało podjąć próbę ustalenia choćby dolnej granicy odległości obłoku. Trzeba było sięgnąć po optyczne przeglądy nieba, którymi dysponowali m.in. astronomowie z Tel Awiwu. W oparciu o takie przeglądy, zawierające liczne gwiazdy i galaktyki w obszarze odkrytego obłoku, dawało się bowiem metodą zliczeń (z pomocą tzw. diagramów Wolfa) wyprowadzić zgrubne charakterystyki ekstynkcji. Gdyby gwiazdy w obszarze obłoku nie wykazywały ekstynkcji, a galaktyki ją wykazały, mielibyśmy ważny argument obserwacyjny, wykluczający lokalne umiejscowienie obłoku.

Grant wystarczał praktycznie na pokrycie kosztów wyjazdu tylko dla Konrada. On postanowił jednak, że pojedziemy do Izraela obaj. Z grantu dało się pokryć koszty przelotu, a ciężar 2-tygodniowego pobytu wzięli na siebie znajomi Konrada w Tel Awiwie i w Jerozolimie. Wspólny wyjazd był wspaniałą i wielce pouczającą przygodą i okazją do bliższego poznania Konrada. Konrada jako astronoma, jako duchownego, jako teologa i filozofa, a nawet jako organizatora wypadów krajoznawczych. Nade wszystko jednak, jako prawdziwego przyjaciela!

Wynik wspólnie prowadzonej w Tel Awiwie analizy danych optycznych nie wskazywał jednoznacznie na międzygalaktyczny charakter odkrytego obłoku. Dobrze pamiętam dyskusje robocze, podczas których zastanawialiśmy się wspólnie co chcemy oświadczyć w publikacji. Czy publikować sensację o odkryciu obłoku międzygalaktycznego, czy zrezygnować z takiej atrakcyjnej interpretacji, na rzecz daleko posuniętej odpowiedzialności za publikowane treści. Ostatecznie, publikacja (MNRAS, vol. 308, 651-663 (1999)) nie ogłaszała sensacji, lecz jedynie obwieszczała interesujący temat dla dalszych analiz, w oparciu o doskonalsze oceny ekstynkcji światła galaktyk. Właściwie praca ta mogła się w ogóle nie ukazać, jak to bywało niejednokrotnie przy Konradzie, w przypadkach niejednoznacznych wyników. Tu jednak wyszło inaczej, nowocześniej! Grant rektorski zaowocował wymiernymi punktami. W tym przypadku gra była od początku do końca czysta. Jednak system grantowy w nauce daje nieuczciwym graczom nieograniczone możliwości oszukiwania. Każdy, kto zajmuje się analizą nowoczesnych danych obserwacyjnych, jest w stanie naciągnąć wyniki analizy tak, że nikt tego naciągnięcia nie zauważy, a sam wynik przybierze wygląd bardzo atrakcyjny i poważny.

Pobyt z Konradem w Izraelu, a konkretniej w obserwatorium astronomicznym na pustyni Negew, nauczył mnie jeszcze jednej rzeczy. Otóż, podczas spaceru po pustyni, dla znalezienia jakichś śladów życia, doszedł nagle do moich uszu dziwny świst. Rozglądając się wokół za domniemanym ptakiem, zawołałem do znajdującego się opodal Konrada, czy coś słyszał. Odrzekł, że słyszał wystrzał karabinu gdzieś daleko. Jak mu powiedziałem o usłyszanym świście, zakomenderował natychmiast ucieczkę do obserwatorium. Jakiś snajper z ukrycia strzelił do mnie, lecz chybił. Konrad stwierdził, że świst kuli słyszy się tylko w przypadku, gdy ta przelatuje blisko. Pamięta to dobrze z walk partyzanckich, w jakich nie raz uczestniczył w swojej młodości. Incydent uzmysłowił mi smutną prawdę o człowieku. Jeśli jest gwarancja niewykrywalności zła, to wielu ludzi traci zahamowania i jeden np. strzeli „dla sportu”, choćby do człowieka, inny zrobi skok na kasę, choćby pod pretekstem uprawiania nauki. Jeśli etyka nie nadąża za postępem, robi się bardzo niebezpiecznie!

***

Śmiertelnie zagrożony autor na pustyni Negew w Izraelu (grudzień 1998). (fot. K. Rudnicki)

Śmiertelnie zagrożony autor na pustyni Negew w Izraelu (grudzień 1998). (fot. K. Rudnicki)