|
|||||||||
Wiara naukowców Bogdan Wszołek Zagadnienie relacji nauki i wiary przewija się przez tysiąclecia w kulturze ludzkiej. Nauka, a w szczególności astronomia, dostarczała w przeszłości podniety dla wielu rozważań filozoficznych i teologicznych. W miarę postępu pozwala coraz lepiej porządkować wierzenia i oczyszczać je z fałszywych mitów. Antropocentrycznie obciążone poglądy i działania są przez naukę poddawane coraz surowszym próbom. Ludzie myślący nie akceptują wiary ślepej, bezrozumnej. Taka wiara hamuje tylko rozwój człowieka i obniża jego indywidualną i społeczną wartość. Nie bez racji oświeceni przywódcy religijni, jak chociażby Jan Paweł II, nawołują ludzkość do szanowania zdobyczy nauk przyrodniczych, dawania im wiary, korzystania z nich radośnie, tak w procesie dochodzenia prawd o Bogu jak i w sferze poprawy warunków bytowania. W dobie gwałtownego przyspieszenia rozwoju nauk przyrodniczych, w szczególności astronomii i dyscyplin jej pokrewnych, za zmianą obrazu świata, w którym żyjemy, wypada, i to bez zwłoki, rewidować postanowienia dotyczące prawd wiary. Podczas kosmologicznej konferencji naukowej w Princeton zapytano mnie kiedyś wprost: czy jesteś wierzący? Odrzekłem: oczywiście! Potem usłyszałem: przecież to niemożliwe być jednocześnie uczonym i wierzącym! Stwierdziłem, że ja nie mam problemów z pogodzeniem nauki z wiarą. Przeciwnie, dociekania naukowe wzmacniają i oczyszczają moją wiarę; wiara zaś motywuje mnie do pracy naukowej i wszelkiej innej aktywności. Mówiłem szczerze tak, jak czułem. Uznałem, że rozmówca co innego rozumiał pod pojęciem „wiara”, niż ja. Spotkałem wielu astronomów i astrofizyków, którzy nie taili, że są ateistami. Podobnie, spotkałem wielu głęboko wierzących. Zdarzyło się nawet, że byłem pomocnym w nawróceniu jednej rosyjskiej astronomki z ateizmu ku chrześcijaństwu. Po latach skłaniam się do poglądu, że wiara w rzeczy nadprzyrodzone nie jest konieczna dla prawidłowej samorealizacji się jednostki, jak też dla jej przydatności społecznej. Dopuszczam, jako coś normalnego, że naukowiec, czy kapłan, czy dowolny inny człowiek, są niewierzący. Gdybym sam doszedł kiedyś do sprzeczności między nauką a swoją wiarą, stanąłbym bez wahania po stronie nauki. Jednakowoż, można stwierdzić, że każdy człowiek jest jednak wierzący. Ciągle doświadcza wiary w sobie, choć może tego nie zauważać, tak, jak często nie zauważa się powietrza. Człowiek wierzy przecież, że rano się obudzi, że się nie otruje śniadaniem, że nie zginie w wypadku po drodze do pracy, że otrzyma wypłatę, że kupując masło nie znajdzie w opakowaniu kawałka drewna, itd. Ta wiara jest mocno osadzona na wcześniejszych doświadczeniach, jest zdrowa i niezbędna do normalnego funkcjonowania. Bez takiej wiary życie stałoby się horrorem, jednym wielkim strachem i paraliżującą działania nieufnością. Ludzie deklarujący się jako niewierzący, zapewne nie mają na myśli tego rodzaju wiary. Chodzi im raczej o wiarę w realność tego, co nie podlega doświadczeniom zmysłów, a całkowicie kłóci się z tzw. racjonalnym myśleniem i nie poddaje się naukowym metodom badawczym, czyli metodom opartym na powtarzalnym i niezaprzeczalnym doświadczeniu. Dla tych ludzi to jest rzeczywistością, co daje się naukowo badać. Reszta jest bajką, czasem piękną, lub chorym urojeniem – efektem czyichś zaburzeń psychicznych. Niewierzący są na ogół skłonni akceptować bajki, ale tylko, jako przydatne narzędzia wychowawczego lub psychoterapeutycznego oddziaływania na ludzi, uwrażliwiania ich na wartości etyczne i estetyczne, służące poprawie harmonii życia społecznego. Ateiści nie wierzą w bogów i funkcjonują, można tak rzec, normalnie. Naukowiec niewierzący utrzymuje odpowiednią dyscyplinę i higienę zmysłów by skupić się na konkretnym problemie badawczym. Naukowiec wierzący czyni to samo, ale może przy tym doznawać różnych rozterek natury światopoglądowej, jeśli równolegle do wzrostu naukowego nie nadąża z porządkowaniem swoich wierzeń. Brak możliwości wglądu w korzenie ludzkiej egzystencji i niewiedza na temat jej sensu stawiają człowieka w jakiejś niekomfortowej sytuacji psychicznej, domagającej się ukojenia. Dopóki ukojenie takie nie przychodzi poprzez doświadczenie zmysłowe, rozum podsuwa różnorakie hipotezy. Te hipotezy, które człowiekowi najbardziej odpowiadają, stają się często dogmatami wiary. Bojącym się śmierci dogadza wiara w życie pozagrobowe, a ludziom chorym i opuszczonym idea miłosiernego Boga. Im więcej lęku w człowieku, tym większe zapotrzebowanie na panaceum w postaci wiary. Dogmatów nigdy nie należy jednak traktować, jako świadectw prawdy. Prawdy nie ustanawia się bowiem poprzez głosowanie. Prawdy docieka się na drodze doświadczalnej, przy czym subiektywne doznania typu snów i innych imaginacji (czy to samoistnych czy stymulowanych) nie przedstawiają tu wartości. Dla ludzi szukających prawdy, w tym uczonych, dogmaty wiary lansowane na potrzeby religii czy innej formy psychologicznego oddziaływania na społeczność ludzką, nie są i nie powinny być żadnym istotnym punktem odniesienia. W świetle współczesnej wiedzy biologicznej za zdolność wiary odpowiada ustalony fragment ludzkiego mózgu. W zależności od stanu jego sprawności człowiek jest albo wierzącym, albo niewierzącym. Wiara jest wewnętrznym i bardzo subiektywnym przeżyciem. Jest naturalną reakcją organizmu na strach w ogóle, a przed śmiercią w szczególności. Braki w rozumieniu, czym w istocie są dogmaty wiary, mogą prowadzić do
fanatyzmu i oddalać człowieka od prawdy. Błędy w rozumowaniu mogą prowadzić do
fałszywej pewności. Fanatykowi dalej do prawdy, również o Bogu, niż ateiście.
Manipulowanie wiarą może prowadzić do większych spustoszeń w życiu społecznym
niż nieodpowiedzialne użycie zdobyczy nauki; w tym fizyki jądrowej i genetyki.
Dlatego należy dokładać wszelkich starań by Dla wielu ludzi argumentem koronnym, co do istnienia Boga, jest świat przyrody. Świat ten wskazuje niezbicie na istnienie Stwórcy. Nauki przyrodnicze odnajdują Stwórcę, jako istotę nadzwyczaj inteligentną i o niesamowitej mocy sprawczej. Jednak nie jest wiadomo czy pod pojęciem Stwórcy Wszechświata należy wyobrażać sobie jedną osobę, czy raczej ,,Wyższą Instancję”, która może być np. całą społecznością jakichś nadrzędnych istot. Nawet nie da się wykluczyć i takiego poglądu, że cała przyroda została stworzona przez pradawną ludzkość, która miała kiedyś odpowiednią moc sprawczą, a dziś już nie pamięta jak się stwarza gwiazdy, planety, rośliny, zwierzęta, itd., bo dziś już nie ma potrzeby tego robić. Nawet tak przekonujący, zdawać by się mogło, argument za istnieniem Boga, jakim jest Wszechświat, daje się jak widać osłabić. Sam Jezus Chrystus, któremu ojcowie kościoła przypisali Synostwo Boże, pomimo swojej wyjątkowej uczoności i sprawności duchowej, niewiele powiedział na temat Boga ponad to, co obejmowały już wcześniejsze wierzenia. Mamy tylko pewność co do tego, że po prawdzie nic nie wiemy (albo z powodu amnezji, albo z lenistwa w dochodzeniu prawdy) na temat Boga i Jego atrybutów. Zanim drogą naukową, czy może jakimś chytrzejszym, nie znanym nam jeszcze, innym sposobem, dojdziemy do poznania głębszych prawd o Wszechświecie i jego Stwórcy, można koić serce (bo przecież nie umysł) wiarą w treści lansowane przez takie czy inne mitologie. Nie mamy jednak prawa, w imię najwyższej prawdy, ani narzucać nikomu własnych wierzeń, ani wartościować ludzi w oparciu o ich wierzenia, ani umierać za jakąkolwiek wiarę. Z obserwacji świata wynika jasno, że człowiek nie musi być wierzącym by być szlachetnym i wartościowym. Skądinąd ludzie wierzący niejednokrotnie zachowują się w najwyższym stopniu nagannie. Człowiek ma prawo do własnej czy zbiorowej wiary, jeśli nie prowadzi ona do naruszania harmonii życia społecznego. Zdolność do zdrowej wiary, podobnie jak zdolność do wzniosłych przeżyć, nie świadczy źle o człowieku, ale raczej o dobrej jego kondycji psychicznej. Wiara sama w sobie jest wspaniałą sprawnością i nie ma potrzeby się jej wstydzić, o ile nie przybiera ona form patologicznych. Taka wiara zbiorowa, która porządkuje życie społeczne i wprowadza w nie harmonię, jest bardzo pożyteczna i potrzebna. Uczony wypowiada swoje opinie jak ktoś, kto nieustannie poszukuje, a nie jak
ktoś, kto uważa, że posiadł już prawdę ostateczną. Zamiast słowa „wierzę”,
uczony woli użyć „dopuszczam możliwość”. Chętnie zgodzi się z Kopernikiem (De
revolutionibus ...), że „... myśli uczonego są niezależne od sądu ogółu –
ponieważ dążeniem uczonego, o ile tylko ludzkiemu rozumowi pozwala na to Bóg,
jest szukanie we wszystkim prawdy”. Dla uczonego za błąd metodologiczny uchodzi
dosłowna interpretacja tekstów jakichkolwiek pism Więc: „Na początku – czytam – było Słowo” Na zakończenie powyższych rozważań na temat wiary naukowców warto przywołać poglądy Jana Pawła II, z którymi utożsamia się pewnie większość współczesnych uczonych, i to niezależnie od tego czy są wierzącymi czy ateistami: „Kościół i wspólnota naukowa będą nieuchronnie oddziaływać między sobą, nie ma tu miejsca na izolację. Chrześcijanie będą niechybnie przyswajać sobie aktualne poglądy na świat, a te są dziś kształtowane przez naukę. Jedynym pytaniem jest tylko to, czy będzie się to dokonywało w sposób krytyczny czy też zupełnie bezrefleksyjny; z wyczuciem głębi i subtelności, czy z powierzchownością, która poniża Ewangelię i przynosi nam wstyd wobec historii. Naukowcy, jak wszystkie ludzkie istoty, będą podejmować decyzje dotyczące tego, co ostatecznie nadaje sens i wartość ich życiu i ich pracy. Mogą to robić dobrze lub źle, z refleksyjną głębią, jaka może im pomóc osiągnąć mądrość teologiczną, lub z nierozważnym absolutyzowaniem swoich wyników poza rozsądne i właściwe tym wynikom granice. Zarówno Kościół, jak i wspólnota naukowa stoją w obliczu alternatyw, przed którymi nie ma ucieczki. Będziemy dokonywać naszych wyborów znacznie lepiej, jeżeli będziemy żyć we wzajemnej współpracy, do której jesteśmy wezwani, i którą winniśmy realizować coraz pełniej.” (Z posłania JPII do Dyrektora Obserwatorium Watykańskiego) ”... Na koniec pragnę zwrócić się także do naukowców, których poszukiwania są
dla nas źródłem coraz większej wiedzy o Wszechświecie jako całości, o
niewiarygodnym bogactwie jego różnorodnych składników, ożywionych i
nieożywionych, oraz o ich złożonych strukturach atomowych i molekularnych. Wiarę naukowca powinna cechować wyjątkowa otwartość na prawdę o Wszechświecie i jego Stwórcy, w tym również o samym człowieku. Naukowe dochodzenie prawd to proces długotrwały i złożony, wymagający bardzo ciężkiej pracy i wiary w sens tego, co się robi. Bywa, że tylko bardzo silna wiara w ten sens, pozwala uczonemu, często w działaniu „pod prąd”, odkrywać tajemnice natury. Wspaniałym przykładem uczonego wielkiej wiary był np. Johannes Kepler, który pokazał ludzkości jak skutecznie dochodzić prawd o przyrodzie i jak bez żalu odstępować od błędnych wyobrażeń, nawet, jeśli stoją za nimi uznane autorytety nauki czy religii. |